Każda z nas skrycie (tudzież nie) marzy choć o jednej rzeczy, której idea zrodziła się w głowie jednego z wielkich designerów. Torebki Louis Vuitton czy trencze Burberry działają na fashionistki niczym magnez...
Nic więc dziwnego, że masowe kolekcje projektantów dla stosunkowo tanich sieciówek przyciągają rzesze potencjanych klientów. Pamiętam te tłumy w Warszawie, gdy Jimmy Choo stworzył kolekcję dla H&M, i te w Nowym Jorku, gdy pojawiły się ubrania spod ręki krawców Lanvin.
Sama dziś po zajęciach wybrałam się do Macy's, by rzucić okiem na to, co stworzył legendarny Karl Lagerfeld dla Impulse. Nie szłam tam z nadto olbrzymim entuzjazmem (jak np. na warehouse sale do Barney's), ale to, co zobaczyłam przyprawiło mnie o dreszcze (i nie były to dreszcze zachwytu). Moim zdaniem kolekcja jest nijaka, jednolita, bez niczego, co by przyciągało uwagę. Rozbieżność cenowa między 50 a 200 dolarów, a ani to ciekawe, ani porządnie uszyte. Jednym słowem banalne i słabe jakościowo. Karlowi Lagerfeldowi dla Impulse mówię NIE.
Krótki reportaż z wyprawy...:)